„Walczyłem o wolną Polskę” – Józef Pietrzak

Józef Pietrzak.


Rok 1918. Cesarz Wilhelm II ucieka do Holandii. Wojska niemieckie wycofują się z frontów. Powstają Rady Żołnierskie. W Wielkopolsce odczuwa się zmiany. Polakom wolno już organizować się. Wolno urządzać wiece i wolno mówić o wolności. W listopadzie 1918 roku, jako siedemnastoletni chłopak, pojechałem do Poznania i na ulicy Piekary zapisałem się w biurze werbunkowym do wojska — POLSKIEGO! W dniu 25 listopada rozpocząłem służbę w kompanii bezpieczeństwa w ówczesnym forcie „Priwitz”. Dzień 26 grudnia powitał miasto dekoracjami biało-czerwonych chorągwi i orłów — wieczorem dotarł do Poznania Ignacy Paderewski z grupą alianckich oficerów, który jechał, by objąć rządy w Warszawie. Na dworcu witała go kompania honorowa składająca się z członków koła łowieckiego. Orkiestra grała „Jeszcze Polska nie zginęła”. Mieliśmy łzy radości w oczach.

Następnego dnia otrzymałem pierwsze zadanie — dostarczyć karabiny i amunicję na Jerzyce (dzielnica Poznania). Tam powstały nasze nowe oddziały. Po południu 27 grudnia, będąc w mieście, zobaczyłem pochód ze sztandarami. Po zbliżeniu okazało się, że to Niemcy. Krzyczeli:

— Zdjąć flagi!

Miejsca, z których ich nie pościągano, ostrzeliwali z ręcznego karabinu maszynowego. Wieczorem zarządzono w koszarach ostre pogotowie. Otrzymaliśmy po sto naboi i ręczne granaty. Wyszliśmy na pierwszą akcję. Bez rozlewu krwi zdobyliśmy komendę policji niemieckiej i ratusz. Ze zdobyciem poczty nie poszło łatwo. Niemcy bronili się tu i z góry ostrzeliwali z karabinów maszynowych. Musieliśmy wezwać na pomoc jeszcze jedną kompanię.

O północy Niemcy się poddali. Uzyskaliśmy połączenie z całym krajem. Tego samego dnia 27 grudnia — już w całej Wielkopolsce wybuchło powstanie przeciwko zaborcy. Na dworcu w Poznaniu zdobyliśmy cały transport ciężkiej broni, który był wysłany ze Śląska jako pomoc dla poznańskiego garnizonu niemieckiego.

W następnych dniach brałem udział w zdobywaniu Wildy i Sołacza (dzielnice Poznania), gdzie stacjonowały niemieckie jednostki saperów i artylerii ciężkiej. Niemcy się poddawali. Poznań był już wolny.

Jednak na prowincji nie wszędzie szło tak łatwo. Operowały oddziały niemieckie pod porządkowane nacjonalistycznym dowódcom. Trzeba było toczyć z nimi nieraz ciężkie boje. W lutym 1919 roku nasz batalion wyruszył na front pod wieś Grójec nad rzeką Obrą. Pierwszą kompanią, w której służyłem, dowodził podporucznik Krauze. W początkowej fazie ataku na wieś został on ciężko ranny. Niemcy, doświadczeni wojacy po kilku latach wojny, lepiej uzbrojeni od naszych świeżo sformowanych oddziałów, byli górą. Wielu, zwłaszcza na naszym prawym skrzydle, zostało zabitych i rannych. Niemcy zaczęli okrążać nasz oddział. W tej sytuacji nasz dowódca wydał rozkaz poddania się. Sierżant Majewski zawiesił na bagnecie karabinu chustkę, ale Niemcy w odpowiedzi tylko zwiększyli ostrzał. Sierżant Majewski został ranny. Nie było innego wyjścia — musieliśmy wycofać się pod ostrzałem, póki nie zostaliśmy całkowicie okrążeni i odcięci od pobliskiego lasu. Podporucznik Krauze zastrzelił się, aby nie dostać się do niewoli. Mnie w czasie odwrotu granat ranił twarz. Szczęśliwie dobiegłem do lasu, gdzie zemdlałem. Koledzy zrobili mi prowizoryczny opatrunek i odprowadzili do Nowej Wsi. Tam powtórnie mnie opatrzono i przewieziono do szpitala w Wolsztynie. W tej nierównej walce z dobrze uzbrojonym i doświadczonym frontowym żołnierzem nasza kompania straciła 190 zabitych i rannych spośród 250-osobowego składu.

Po wyjściu ze szpitala zostałem przydzielony do drugiej kompanii w Chołbienicach pod dowództwem   podporucznika   Kowalczyka. Weszliśmy w skład 7. Pułku Strzelców Wielkopolskich.

W styczniu 1920 roku wkroczyliśmy do Chodzieży, która została przyznana Polsce traktatem wersalskim. Zryw walk w obronie wolności, okupiony wieloma ofiarami, nie poszedł na marne — dał dowód obradującym nad traktatem, że są to dawne ziemie polskie, których stuletnia niewola i prześladowania Hakaty nie potrafiły zniemczyć.

Gdyby nie Powstanie Wielkopolskie, nie doszłoby w następnych latach do powstań śląskich, dzięki którym w 1923 roku powrócił do macierzy skrawek Śląska. Od 1925 roku pracowałem w ruchu ludowym. Początkowo jako instruktor, a następnie jako sekretarz zarządu powiatowego. Od samego początku odczuwało się brak ludzi do pracy w organizacji. Pracy mieliśmy bardzo dużo, a teren naszego działania był rozległy.

W okresie swej pracy w ruchu ludowym zjeździłem całe województwo białostockie. Nie muszę wspominać, że warunki pracy były bardzo uciążliwe. Jedynym środkiem lokomocji dostępnym dla nas, działaczy z terenu, był wyłącznie rower. Ale i to nie ratowało sytuacji w wypadku powodzi itp.

W kraju panowało niezadowolenie. Burzyli się zarówno robotnicy w miastach, jak i chłopi na wsiach. Sanacja dążyła do likwidacji parlamentarnej demokracji, ale wybory w 1928 roku mimo terroru nie przyniosły jej większości sejmowej. A więc ruch ludowy mógł działać w ramach posiadanej jeszcze wolności. Ale trwało to zaledwie do 1930 roku. W roku tym prezydent rozwiązał Sejm i rozpisał nowe wybory, które przeprowadzono w atmosferze silnego terroru. Nastąpił Brześć, osadzanie posłów z opozycji w twierdzy brzeskiej, łamanie kości, brutalne tortury. W takich warunkach wyłoniona została w wyborach sejmowa większość popierająca politykę Piłsudskiego.

Ruch ludowy został zahamowany. Większość działaczy wyemigrowała. Ale mimo wszystkich szykan ze strony sanacji ruch ludowy się nie poddał. Trzy organizacje: Stronnictwo Chłopskie, „Piast” i „Wyzwolenie” połączyły się w jedną organizację — Stronnictwo Ludowe. Na kongresie w 1935 roku Stronnictwo Ludowe zażądało reformy rolnej bez odszkodowań i równouprawnienia dla mniejszości narodowych. Rozpoczęły się masowe strajki chłopskie i mimo szykan szeregi Stronnictwa Ludowego wzrastały.

Dla mnie osobiście bardzo pamiętnym był strajk chłopski z sierpnia 1937 roku. Masowe aresztowania i pacyfikacje nie potrafiły zahamować ruchu chłopskiego. W takich warunkach i sytuacji politycznej działałem aż do 1939 roku, gdy wybuchła wojna.

Mijają trzydzieści trzy lata od warkotu samolotów, czarnych krzyży nad Polską. 10 września Niemcy wkroczyli do Brańska. Rozpoczęło się pięć ciężkich lat okupacji. Nie pozostałem bezczynny. Od samego początku włączyłem się aktywnie w życie podziemne. Jesienią 1941 roku tworzyłem organizację wojskową pod nazwą Chłopska Straż — „Chłostra”. Chętnych do walki było bardzo wielu. Najwięcej — młodych ze Stronnictwa Ludowego, gdzie byłem doskonale znany z lat przedwojennych. Organizację rozpoczynałem od podstaw. Szczególnie dał się odczuć brak broni. Na początku mieliśmy zaledwie osiem karabinów ręcznych i trochę amunicji. Natomiast już w 1942 roku mieliśmy do dyspozycji 38 karabinów ręcznych, cztery automaty i dziesięć granatów ręcznych. Nie było to oczywiście dużo, biorąc pod uwagę, że organizacja liczyła siedemdziesiąt osób (trzy plutony).

Na jesieni 1942 roku weszliśmy w skład Batalionów Chłopskich. Dowódcą został pułkownik Franciszek Kamiński, ludowiec od zarania. Przeprowadzaliśmy różne akcje: od pomocy partyzantce radzieckiej do likwidacji hitlerowców i konfidentów donoszących o ruchach partyzantki. Akcje nie obywały się bez strat. Wielu towarzyszy z mego oddziału poległo. Tą małą garstką wspomnień chciałbym uczcić tych towarzyszy broni, którzy zginęli za Wolną Polskę.


Z artykułów Józefa Pietrzaka, Brałem udział w Powstaniu Wielkopolskim, „Wafapomp”, 1971, nr 12 (69) i Od Stronnictwa Ludowego — chłopskiej Chłostry do Batalionów Chłopskich, „Wafapomp”, 1972, nr 15/16 (82).

Józef Pietrzak, pracownik Warszawskiej Fabryki Pomp w latach 1958-1970, współpracownik gazety zakładowej „Wafapomp”, organizator i działacz Koła Emerytów i Rencistów.